Życie zaprasza wielu z nas do pędu – gonienia bez opamiętania za kolejnymi zadaniami. Czasem pędzimy tak szybko, że nawet się nie orientujemy, że jakiś cel został zrealizowany. Tymczasem pod spodem toczy się odrębne życie wewnętrzne, do którego nierzadko brakuje nam dostępu.
Od nadaktywności do depresji
Wbrew pozorom nadmierna aktywność i zaangażowanie w wielość zadań może mieć wiele wspólnego z … depresją. Czasem to właśnie w ten sposób bronimy się przed kontaktem z mrokiem, smutkiem, pustką, które w nas mieszkają. Zajmując się wieloma rzeczy na raz po prostu „dbamy” o to, by nie móc skupić się na tym, co emocjonalnie trudne. Bywa też, że depresja pojawia się jako „skutek uboczny” nadaktywności. Przemęczony organizm błaga nas w ten sposób o zwolnienie i odpoczynek. Możliwe jest też inne połączenie – w pędzie nierzadko tracimy kontakt z czuciem i potrzebami. Gdy długotrwale od nich jesteśmy odłączeni, możemy mieć objawy depresyjne.
Zatrzymując się w pędzie
Nie jest łatwo zatrzymać rozpędzony pociąg. Co więcej, nagłe jego zatrzymanie grozi „katastrofą”.
Niespodziewanie dojście do świadomości poziomu przeciążenia czy przekroczenia, do którego doprowadziliśmy, może być bardzo bolesne.
Emocje, które już się w nas nie mieszczą, wypływają gwałtownie. Przez to, że wcześniej nie były obdarzone uwagą, trudno nam nadać im znaczenie. Taki stan może być dla nas niepokojący.
Niezaspokojone od dłuższego czasu potrzeby są znacznie trudniejsze do ukojenia i zaspokojenia niż te, które monitorujemy na bieżąco.
Mimo to warto szukać możliwości zwolnienia i zatrzymania pociągu – zanim się wykolei. Przygotujmy się na to, że takie próby mogą powodować w nas dyskomfort oraz wymagać od nas przełamania automatycznych zachowań. Oto kilka sposób, z których można skorzystać, by zadbać o stopniowe wyhamowanie:
Ogranicz „aktywności bezkierunkowe” – godziny wpatrywania się w telefon, oglądania seriali czy telewizji powodują szum, w którym trudno usłyszeć wewnętrzny głos.
Medytacja – zarówno dłuższa, regularna praktyka, jak i krótkie chwile skupienia się na oddechu lub na odczuciach z ciała pomagają w zwolnieniu i byciu w chwili obecnej (a nie kolejnym zadaniu, które czeka). Warto się ich podejmować nawet, jeśli czujemy, że nasze myśli galopują w zawrotnym tempie i nawet jeśli próby ich zatrzymania wielokrotnie się nie powiodą. Wraz z czasem i praktyką pojawi się coraz więcej momentów, w których poczujemy odrobinę spokoju i ulgi.
Sztuka wyborów – nie jesteśmy w stanie objąć uwagą wszystkiego, zrealizować wszystkich zadań lub zadbać o każdą potrzebę. W praktyce oznacza to, że codziennie jesteśmy zmuszeni rezygnować z aktywności i godzić się z choćby niewielkimi stratami. Warto uczyć się to akceptować i świadomie podejmować decyzje, co wybieramy, a z czego rezygnujemy. Przykładowo możemy wybierać każdego dnia jedną (!) rzecz, którą chcemy obdarzyć uwagą (może to być pilne zadanie, a może ważna dla nas sprawa, jak na przykład odpoczynek czy poświęcenie czasu na relację z partnerem). Pomocne może być także ustalanie mini priorytetów tygodniowych (na przykład „tydzień regeneracji”, „tydzień budżetu domowego”, „tydzień gotowania”).
Uważność – Jej podstawą jest regularne pytanie siebie: „Co się ze mną dzieje?”, „Co przeżywam?”, „Czego doświadczam w moim ciele?”. Nawet jeśli nie zawsze odpowiedzi przyjdą od razu, warto niestrudzenie ponawiać te pytania.
W zatrzymaniu – szukając sensu
Dopiero gdy rozpędzony pociąg wyhamowuje, robi się miejsce na zagubione uczucia, tęsknoty i marzenia. Przychodzi też czas pytań – niestety nie od razu odpowiedzi: „Dokąd gnam?”; „Co jest dla mnie ważne?”; „Jaki jest sens mojego życia?”; „Do czego pragnę dojść?”; „Czy droga, którą idę mnie tam zaprowadzi?”.
Gdy nabierzemy wprawy w zatrzymywaniu, odpowiedzi w końcu też przyjdą. To właśnie z nich stopniowo budujemy nasze życiowe wartości, priorytety czy cele. Dążąc do nich mamy szanse mieć poczucie sensu i spełnienia w życia. Okaże się wtedy, że pociąg jedzie dobrą dla siebie prędkością, i wybraną przez maszynistę drogą podąża do stacji docelowej.