„Bądź niezależny. Musisz radzić sobie sam. Nie można polegać na innych. Trzeba być samodzielnym. Tylko na siebie zawsze możesz liczyć. Nie uwieszaj się na innych.” – takie i podobne zdania słyszało od swoich opiekunów wielu z nas. O czym one są i jakie mogą być skutki przyjęcia takiej narracji o innych ludziach? Zastanówmy się nad tym wspólnie.
Od pełnej zależności do zdrowej autonomii
Dziecko rodzi się z biologiczną i podstawową potrzebą relacji z drugim. Rozwijający się w brzuchu matki człowiek nigdy nie jest sam. Po narodzinach głód kontaktu z drugim jest tak wielki, że jego niezaspokojenie grozi śmiercią.
Z czasem, a jest to proces bardzo powolny i długotrwały, człowiek uczy się znajdować oparcie także w sobie. Nie dzieje się to jednak samoistnie, ale na skutek zaspokajania naszych potrzeb przez obecnego przy nas dorosłego i uwewnętrzniania jego/jej reakcji na nas. Ważne, żeby odpowiedź na nas z otoczenia była balansem między zaspokojeniem naszych potrzeb a ich optymalną frustracją. Wystarczająco dobra odpowiedź na nasze potrzeby uczy poczucia, że nasze potrzeby są ważne, że bezpiecznie jest je czuć, a zaspokojenie ich jest możliwe. Odpowiednia, czyli ani nadmierna, ani nie zbyt mała, frustracja zachęca z kolei do samodzielnej inicjatywy na rzecz zaspokojenia własnych potrzeb. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, to nauka, którą pobieramy w efekcie tych wieloletnich procesów to poczucie, że mamy wiele własnych zasobów, po które możemy sięgać w sytuacjach dla nas trudnych. Możemy też elastycznie decydować, czy chcemy sięgać po wsparcie innych. Czujemy się bezpiecznie w świecie z poczuciem, że, gdy sytuacja nas przerośnie, znajdą się dobre ręce, które pomieszczą nasz ból i pomogą przetrwać.
Gdy budowanie zdrowej autonomii natrafi na przeszkody…
Bywa, że zamiast wystarczająco dobrej odpowiedzi na naturalną potrzebę zależności, otrzymamy coś, co zapisze się w nas jako sygnał ostrzegawczy. Zamiast odpowiadania na emocje i potrzeby, możemy spotkać się z ich zaprzeczaniem lub niedostrzeganiem: „Nie przesadzaj!”, „To cię boli?”, „Ciężko ci? Mi to dopiero jest ciężko!”. W efekcie uczymy się, że nasze emocje i potrzeby są podejrzane, a zaspokojenie ich wątpliwe. Lepiej więc ich nie czuć, a z pewnością już nie polegać na innych w kwestii ich zaspokojenia. Możliwa jest też odpowiedź, która zmusza do „samodzielności” znacznie wcześniej, niż jest to możliwe: „Taki duży chłopiec, a się mazgai…”, „Taka duża dziewczynka, a boi się takiej drobnej rzeczy”. Przedwczesne zmuszanie do samodzielności to nie tylko przekazy werbalne, ale też zwyczajny konsekwentny brak odpowiedzi na wyrażane przez dziecko potrzeby. Wniosek jaki wtedy ono wyciąga jest prosty: Muszę radzić sobie samo, nie mogę liczyć na innych. W efekcie staramy się być „dzielni” na wyrost, samodzielność podszyta jest lękiem, proszenie o pomoc wstydliwe, a przekonanie, że „nikogo nie potrzebuję, zawsze radzę sobie sam” zabiera możliwość skorzystania z oparcia wtedy, gdy byłoby ono pomocne.
Lęk przed zależnością – co robić?
Pierwszym krokiem do zmiany jest zwykle świadomość. Jakie są nasze przekonania odnośnie zależności? Czy zależność jest bezpieczna? Wstydliwa? Zagrażająca? Nie do przyjęcia? Drugi krok to poszerzanie naszej świadomości: o emocje, myśli, historie naszych doświadczeń, przeżycia, które zapisały się w naszym ciele. Dalsza część drogi odbywa się w relacji – aby móc uznać, że zależność jest bezpieczna, musimy móc doświadczyć jej w relacji z drugim człowiekiem. Nierzadko zanim będzie to możliwe w relacjach z najbliższymi nam ludźmi, konieczne będzie doświadczenie uczuć i blokad związanych z zależnością w relacji z psychoterapeutą.